Trzy kobiety - Helena, Teresa i Ingrid - zdecydowały się usunąć ciążę. Ich decyzje nie zapadły w próżni; wyrosły ze sposobu, w jaki każda z nich do owej chwili postrzegała i wyrażała siebie - aczkolwiek w tym, jak zachowywały się dotychczas, psycholog nie dostrzegłby żadnej patologii.
W ostatnim czasie były minister zdrowia Adam Niedzielski rozpoczął próby rozszczelnienia w Polsce prawa dotyczącego aborcji, poszerzając interpretację przesłanki o zagrożeniu życiu i zdrowia kobiety. Aborcja jednak nigdy nie ratuje niczyjego życia, tylko niszczy je – dziecko zostaje brutalnie zabite, a matka zostaje z syndromem poaborcyjnym, z bólem i cierpieniem. Na ten temat z
Żory: dziecko samo w domu, płakało, siedziało na parapecie, uderzało rączką w okno W tym czasie jego 35-letni opiekun robił zakupy w sklepie. Przechodnie zaalarmowali policję.
Pogrzeb zorganizowała Fundacja Nowy Nazaret, która od lat próbuje przekonywać kobiety do niedokonywania aborcji. – Ja zajmuję się przede wszystkim ratowaniem dzieci. Ci, których czasem w ostatnim momencie wyciągnęłam spod noża, dziś są dorosłymi ludźmi – powiedziała Maria Bienkiewicz.
Opinię publiczną w Kolumbii poruszyła historia 25 – letniego Juana Pablo Mediny i jego 7,5 miesięcznego syna, który został zamordowany wbrew woli ojca. Dziewczyna Juana Pablo postanowiła dokonać aborcji za namową matki uważającej, że dziecko w tak młodym wieku przeszkodzi w jej karierze. Juan Pablo Medina walczył o dziecko do
Matka nie wykonała aborcji, lekarze uratowali dziecko. Dodano: 13 grudnia 2017, 08:52 1. Po przeprowadzeniu trzeciej operacji personel szpitala ogłosił sukces – serce dziewczynki zostało
. "Pewnego dnia przyszła do mnie kobieta, która powiedziała, że nie jest gotowa na to, by mieć dziecko, ale nie chce poddawać się aborcji. Zdecydowałem się przyjąć to maleństwo pod swój dach" - wspomina pierwszego wychowanka pan Phuc. W ciągu kilku lat zamieszkało z nim już 100 dzieciaków! Zaczynał od pochówków Mężczyzna wspomina, że wszystko zaczęło się w dniu, kiedy to udał się ze swoją żoną do szpitala. Zauważył tam, że niektóre kobiety wchodzą z brzuchem ciążowym, ale wychodzą bez maleństwa. Wtedy właśnie zdecydował, że będzie przygotowywał dla nich miejsca pochówku. Oszczędności swojego życia przeznaczył na wykupienie ziemi na wzniesieniu Hon Thom w Nha Trang City i pochował tam już około 10 tysięcy nienarodzonych dzieci. Miejsca pochówku płodów Każdy płód, większość z nich została abortowana w 3. miesiącu życia, został obdarzony imieniem, które widniało na maleńkim nagrobku. Mężczyzna wspomina, ze wiele kobiet przychodziło później do miejsca, w którym były pochowane nienarodzone dzieci i płakało nad ich losem. "Wiele z nich zostało zmuszonych do aborcji" - wyjaśnia 60-latek. Foto: thanhniennews Matki nienarodzonych dzieci często przychodziły na wzniesienie Po tym, jak o pomoc w opiece nad jej dzieckiem zwróciła się do mężczyzny jedna z matek, od razu został on "obdarowany" innymi maleństwami, których rodzice także nie chcieli wychowywać. Obecnie w jego domu mieszka około 100 dzieci. Mężczyzna zapewnia, że będzie się troszczył o nie wszystkie "tak długo, jak tylko starczy mu sił". Foto: thanhniennews W domu mężczyzny mieszka około setka dzieci
Dopiero ostatnio to zrozumiałem. Tematy tabu Kiedy zaczynałem pisać bloga, jedna z pierwszych pozytywnych opinii brzmiała (mniej więcej): „Fajny blog, mocne teksty i to nawet bez wchodzenia na tematy aborcji czy eutanazji.” Pamiętam, że obiecałem sobie wtedy, że nigdy nie będę opowiadał się po stronach w sprawie aborcji. Bo temat jest zwyczajnie zbyt rozległy i zbyt skomplikowany, żeby można było w nim zająć jakieś jednoznaczne stanowisko. Jedyne czemu jestem przeciwny, to skrajni ekstremiści, ale oni w każdym temacie są niebezpieczni. Odcienie szarości Jednak od paru dni nie mogę przestać myśleć o artykule, który przeczytałem. Link. Próbuję i nie mogę. Matka wyznaje w nim, że żałuje, że nie zdecydowała się na aborcję swojego, obecnie pięcioletniego syna. Wyznaje w nim jak wiele bólu i cierpienia doznał już w swoim życiu i jak wiele owego bólu jeszcze go czeka. Mówi o tym jak ciężko jej jest patrzeć na ukochaną osobę, która musi przechodzić przez coś takiego. I odkąd to przeczytałem, nie mogę przestać się zastanawiać, czy gdybym miał pewność, że życie mojego dziecka będzie nieprzerwanym pasmem bólu i cierpienia, to czy też takie myśli chodziłyby mi po głowie. Czy pojawiłby się w moim życiu moment, w którym żałowałbym narodzin mojego dziecka? Moment, w którym jego cierpienie byłoby tak wielkie, że marzyłbym tylko o tym, żeby je przerwać? Za wszelką cenę? Moje uczucia I gdy tak myślałem, usłyszałem graną w tle piosenkę Flipsyde – Happy Birthday. Jest to piosenka „urodzinowa”, skierowana do dziecka, które nigdy się nie narodziło. Ze względu na aborcję właśnie. I jadąc do domu, słuchałem jej jeszcze kilka razy, coraz bardziej utwierdzając się w jednym. Że o ile w przypadku opisanej wcześniej historii kobiety, nie potrafię zająć jednoznacznego stanowiska, o tyle gdybym zdecydował się kiedykolwiek na aborcję z przyczyn innych niż zdrowotne (finansowe, prestiżowe itp.), to nie potrafiłbym spojrzeć na swoje odbicie w lustrze. Wiem, że mówię to z perspektywy ojca, a nie z perspektywy nastolatka, ale naprawdę czuję, że nie poradziłbym sobie z aborcją. Nie spodziewałem się takich uczuć po sobie Jestem człowiekiem, który wierzy w wolność jednostki i prawo do decydowania o sobie, więc moje uczucia tym bardziej mnie zaskoczyły. Wystarczył jeden artykuł i jedna piosenka, żebym zrozumiał, że to jest coś poza moimi możliwościami. Nie wyobrażam sobie życia, które opisuje Flipsyde. Życia, w którym zastanawiałbym się kim mogłoby zostać moje dziecko, gdybym jednak podjął inną decyzję. A już fragment, w którym ojciec pyta swoje nienarodzone dziecko czy jego braciszek, to może tak naprawdę on sam, wywołuje u mnie dreszcze. Gdyby chodziło o mnie, to podejrzewam, że wystarczyłoby mi kilka lat i trzeba by było mnie ubrać w gustowny, biały kaftan. Psychicznie bym nie wytrzymał. Czy potrafilibyście z tym żyć? Ten artykuł, chciałbym skierować przede wszystkim do ludzi młodych, którzy możliwe, że zetkną się w swoim życiu z tematem aborcji. Nie chcę wam przekonywać, że to zło i przeklinać was na siedem piekieł. Bo to jest, niezależnie od tego co mówią niektórzy, wasz wybór. Wasza decyzja. Jedyne o co was proszę, to zastanowienie się, czy potrafilibyście żyć z konsekwencjami tej decyzji. Bo ja, po głębszym zastanowieniu, nie potrafiłbym. PS. Uprzejmie ostrzegam, że ekstremistów będę bezlitośnie kasował. Prawa do zdjęcia należą do Andrew.
Śmierć dziecka w drogach rodnych matki, do której dochodzi podczas aborcji przeprowadzonej w zaawansowanej ciąży z powodu jego choroby lub wady rozwojowej jest następstwem jego duszenia się, zaprzestania dopływu utlenionej krwi do dziecka. Towarzyszą jej ogromne cierpienia dziecka. Dziecko cierpi w sposób niewidoczny dla matki, personelu medycznego, cierpienia te nie drażnią niczyich „wrażliwych” oczu – powiedział w rozmowie z Łukaszem Brzezińskim z portalu Radia Maryja prof. Bogdan Chazan, lekarz, specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa. Łukasz Brzeziński: Panie profesorze, w 2016 roku dokonano niemal 1100 zabiegów przerwania ciąży. Ponad 1000 aborcji dokonano ze względu na przesłanki o możliwym upośledzeniu płodu lub choroby zagrażające jego życiu. Jak pan profesor odniósłby się do tej statystyki? Prof. Bogdan Chazan: Od czasu, kiedy obowiązują te przepisy, każdego roku liczba oficjalnie zarejestrowanych przypadków zabiegów przerwania ciąży wzrasta. Trudno powiedzieć, dlaczego. Większość aborcji wykonywanych jest ze względu na podejrzenie lub rozpoznanie nieprawidłowości rozwojowych lub chorób dziecka. Nie sądzę, żeby tych chorób było coraz więcej. Być może lepiej działa diagnostyka i stąd liczba tych aborcji jest większa. Szpitale chcą zarobić realizując finansowany przez Ministerstwo Zdrowia program tzw. profilaktyki wad rozwojowych, która polega na przeprowadzeniu diagnostyki prenatalnej i usunięciu wady rozwojowej wraz z dzieckiem. Zdarza się, że lekarze wywierają nacisk, by matka dokonała aborcji chorego dziecka. Coraz więcej problemów z przebiegiem wczesnego okresu ciąży rozwiązuje się teraz zabiciem dziecka. Póki co liczba zabiegów aborcji w naszej statystyce ze względu na sytuację, kiedy ciąża zagraża zdrowiu lub życiu matki, lub kiedy jest następstwem czynu zabronionego jest niewielka – kilkadziesiąt rocznie. Chciałbym jednak zwrócić uwagę, że w Hiszpanii, gdzie obowiązuje podobny system prawny dotyczący możliwości przerwania ciąży jak u nas, liczba aborcji jest 30 razy większa – wynosi ponad 30 tysięcy rocznie, a większość z nich dotyczy rozpoznanych lub przewidywanych sytuacji, kiedy ciąża zagraża zdrowiu matki, zwłaszcza psychicznemu. To stanowi dla nas pewne ostrzeżenie, że nawet jeżeli dojdzie do większej obrony życia w Polsce i aborcja eugeniczna staje się niedostępna, to problem nie zniknie. Jeśli pójdziemy – (mam nadzieję, że nie) hiszpańską drogą, to aborcje znowu nam się rozmnożą, tym razem ze względu na tzw. zagrożenie zdrowia psychicznego matki. Zwolennicy zabijania dzieci nienarodzonych w dyskusjach na forach społecznościowych często wstawiają zdjęcia dzieci z różnymi deformacjami, wadami rozwojowymi. Jak często zdarza się, aby takie dzieci przychodziły na świat? Z czego wynikają takie przypadki? – Wady rozwojowe są różnego rodzaju. Na ogół są następstwem czynników genetycznych lub czynników środowiskowych. Często te obydwie grupy przyczyn działają razem, tzn. czynniki środowiskowe nakładają się na genetycznie zdeterminowane mechanizmy. Dlaczego do tego dochodzi w konkretnym przypadku, u konkretnej pacjentki – na ogół nie wiemy. Wiek kobiety odgrywa tutaj istotną rolę, ponieważ zaawansowany wiek kobiet sprzyja tego rodzaju sytuacji. Takie wady rozwojowe, strukturalne, kiedy dzieci rodzą się bez czaszki albo z jednym okiem – to są przypadki podawane dość często przez zwolenników aborcji. One mają uzasadniać dostępność przerwania ciąży ze względu na nieprawidłowości rozwojowe. To się motywuje cierpieniem dziecka, które rodzi się z taką wadą, a także cierpieniem matki, rodziców, którzy widzą, jak to dziecko umiera po urodzeniu. Większość aborcji w Polsce z powodów eugenicznych odbywa się nie ze względu na tego rodzaju sytuacje (rzeczywiście dość drastyczne), ale ze względu na choroby, takie jak zespół Downa czy zespół Turnera, które nie powodują zgonu dziecka po urodzeniu ani śmierci wewnątrzmacicznej. Osoby z zespołem Downa żyją ok. 50 lat, a w tej chwili – nawet ok. 60 lat. Epatowanie tego rodzaju sytuacjami, ciężkimi wadami wrodzonymi jako argumentem na rzecz aborcji eugenicznej jest pewnym chwytem propagandowym na rzecz aborcji. Jeżeli chodzi o cierpienie dziecka – niewątpliwie jest to sytuacja trudna. Mam nadzieję, że dzieci, które rodzą się z takimi ciężkimi wadami, nie cierpią. W tej chwili w oddziałach neonatologicznych przykłada się duże znaczenie do opieki nad dzieckiem, uwzględniające także walkę z bólem. Poza tym mogę sobie wyobrazić, że śmierć dziecka w drogach rodnych matki podczas aborcji jest następstwem duszenia się, zaprzestania dopływu utlenionej krwi do dziecka. Te cierpienia odbywają się w sposób niewidoczny dla nas i nie drażnią „wrażliwych” oczu osób, które mówią o cierpieniach chorych dzieci, które rodzą się, ponieważ aborcji nie przeprowadzono. Argumentują, że aborcja mogłaby je uwolnić od tych cierpień. W szpitalu przy ul. Madalińskiego w Warszawie doszło do aborcji, a dziecko niespodziewanie, po wywołaniu skurczów macicy, urodziło się żywe, płakało, ale wkrótce umarło. Wtedy wszyscy obecni byli świadkami cierpień dziecka, jakie towarzyszą jego śmierci wywołanej przez aborcję. Pan redaktor zapytał mnie o cierpienia dzieci, które umierają w wyniku aborcji, ale musimy wziąć pod uwagę także cierpienia matki, która rodzi dziecko z deformacjami, ponieważ nie wyraziła zgody na aborcję. Matka, które widzi swoje nowonarodzone dziecko z ciężkimi wadami rozwojowymi i zdaje sobie sprawę, że to dziecko niedługo umrze, na pewno cierpi w tej sytuacji. Znam jednak podobne sytuacje ze swojego życia zawodowego. Wydaje się nam, że oglądanie takiego zdeformowanego dziecka jest dla rodziców rzeczą przykrą, tymczasem rodzice, mama potrafi w tej sytuacji zachwycić się jakimś fragmentem ciała dziecka, jego rączką czy nóżką. Dla części matek – myślę, że dużej części – oglądanie dziecka zdeformowanego nie jest tak przykre, jak nam się wydaje,, że uczucia macierzyńskie przeważają. A co z cierpieniami dziecka? Kiedy dziecko w czasie aborcji umiera w samotności w łonie matki, to sytuacja ta łączy się z większym cierpieniem niż umieranie po porodzie, kiedy uczucie bólu jest zniesione przez leki i kiedy to dziecko (miejmy nadzieję, że często) ma przy sobie matkę, czuje dotyk jej ręki, słyszy jej głos, z którym jest zżyty od momentu ciąży. Matka, które zabija własne dziecko nie przestaje być matką, matką zabitego dziecka. Ten fakt jest przyczyną długotrwałego czasem poczucia winy, żalu, ogromnych cierpień trwających do końca życia W dzisiejszych czasach cierpienie nie ma dobrej prasy. Staramy się cierpienie eliminować z naszego życia za wszelką cenę. Cierpienie jest jednak nierozłącznie związane z naszym bytem, z naszym ziemskim pielgrzymowaniem. Boimy się cierpienia. Teraz jest Wieki Tydzień – Pan Jezus, kiedy cierpiał w Ogrójcu, bał się tego, co go czeka, oblewał się krwawym potem, w pewnym momencie poprosił Ojca, żeby (jeżeli może) odrzucił od niego kielich męki, ale jeżeli ma się tak stać, to niech się stanie. Lek przed cierpieniem jest więc czymś ludzkim. Pan Jezus był również człowiekiem i cierpienia się bał, w pewnym momencie cierpienia chciał uniknąć. Cierpienie Odkupiciela ma Krzyżu miało wartość zbawczą. Ojciec Św. Franciszek zachęcał, aby widzieć w każdej cierpiącej twarzyczce abortowanego dziecka twarz cierpiącego Chrystusa. Cierpienie ma pewną pozytywną wartość także i w naszym życiu. Całkowite eliminowanie cierpienia z naszego życia, aby ono było lekkie, łatwe i przyjemne, nie jest możliwe ani potrzebne. Zwolennicy aborcji w trakcie dyskusji nazywają człowieka przed urodzeniem „zlepkiem komórek”, „zygotą”, „płodem”. Jakie przesłanki medyczne świadczą o tym, że mamy do czynienia z człowiekiem już od momentu poczęcia? Tak się mówi po to, aby uzasadnić aborcję, że to nie jest żadne dziecko, tylko „zlepek komórek”. Jeden z profesorów powiedział, że jeżeli nie zobaczy pypcia na nosie tego „dziecka” w zarodkowej fazie rozwoju, to nie uwierzy, że to jest człowiek. Wiemy jednak przecież, widzimy podczas badania ultrasonograficznego z tego, co widać na ekranie, że to dziecko już od wczesnych okresów ciąży wygląda jak człowiek i zachowuje się jak człowiek. Podobno powinno się mówić na takie dziecko „płód”. To podnosi się ostatnio w dyskusjach medialnych. Słowo „płód” jest czasem używane w medycynie, w dyskusjach medycznych. Czy ktoś słyszał, żeby na sali w oddziale patologii ciąży matka będąca w stanie odmiennym informowała lekarza, że „mój płód się rusza”? Przecież tak się nie mówi. Lekarz też nie mówi w czasie badania USG „proszę spojrzeć, to są rączki pani płodu”. W rozmowach w mediach, w tekstach publicystycznych nie używa się słowa „płód”. Jest ono zarezerwowane tylko do dyskusji ściśle medycznych, ale i tam jest też coraz rzadziej używane. Najczęściej w dyskusjach medycznych mówimy też „dziecko”. Natomiast zarodek to bardzo wczesna faza rozwoju dziecka, ale przecież jest to już istota ludzka, człowiek, który ma w sobie – od momentu poczęcia, momentu połączenia się komórki jajowej z plemnikiem – wszystkie cechy człowieka, wszystkie cechy genetyczne. Już wiadomo, jaka będzie płeć, jaki kolor oczu, przypuszczalny czas trwania życia, charakter, zdolności itd. To nie jest tylko projekt człowieka, ale to już jest człowiek w najwcześniejszym etapie życia. Tak jak mamy do czynienia z kłębkiem nici – początek tej nici, nawinięty na kłębek, nie jest w środku kłębka, tylko jest na początku, kiedy się ta nić zaczyna. Nie ma w czasie życia wewnątrzmacicznego dziecka jakiegoś momentu, kiedy możemy powiedzieć, że w tym momencie to już jest rzeczywiście człowiek, takiego jakby „przepoczwarzenia się”, co ma miejsce u owadów. Rozwój dziecka w łonie matki przebiega w sposób systematyczny, ciągły i nie ma takiego momentu, w którym moglibyśmy powiedzieć, że właśnie teraz zaczyna się człowiek. Człowiek – mówi o tym nauka, mówi o tym embriologia, genetyka – jego życie zaczyna się w momencie, w którym dochodzi do powstania początkowo jednokomórkowej zygoty, która potem dzieli się, różnicuje, powstaje zarodek, potem powstaje tzw. płód, ale to są wszystko etapy rozwoju człowieka w łonie matki. Uczestniczki tzw. „Czarnych marszów” często posługują się sloganem „Mój brzuch-moja sprawa”. Czy rzeczywiście mają prawo tak twierdzić? To jest jej brzuch, ale w tym brzuchu jest tam inny człowiek. Jeżeli tam jest chłopczyk, czy to znaczy, że mamy do czynienia z takim cudownym, dziwnym zjawiskiem, kiedy jest jeden człowiek, który ma płeć żeńską i płeć męską jednocześnie? To niemożliwe. To jako żywo jest dwoje ludzi: jeden chłopczyk w środku i dorosła pani, która jest mamą. A więc w tym brzuchu jest już inny człowiek, który ma swoje potrzeby, swoje prawa. Owszem, jest całkowicie zależny do pewnego czasu, do 23 tygodnia, od matki, nie jest zdolny do samodzielnego życia poza organizmem matki, ale to nie znaczy, że nie jest już odrębną istotą. Jest odrębną istotą, ma już swoje prawa. Jeżeli mama nie dba o dobre samopoczucie dziecka w tym okresie, pali papierosy czy chce uśmiercić swoje dziecko z jakiegoś powodu, to obowiązkiem lekarza jest być adwokatem dziecka, występować w jego obronie: czy wobec jego matki czy wobec organów prawa. To nie jest tak, że to jest mój brzuch – to jest moje dziecko, któremu dałam życie i którego w normalnych warunkach kocham od samego początku i chcę jego dobra. Sytuacja, kiedy matka nie chce dobra dziecka, np. pali papierosy w ciąży lub pije alkohol, jest oczywiście naganna, a jeżeli matka chce dziecko zabić, to już jest trudne do wyobrażenia, wręcz barbarzyńskie. W cywilizowanym świecie tego rodzaju sytuacja nie powinna mieć miejsca. Panie profesorze, kolejnym zagadnieniem, o którym chciałbym porozmawiać, jest kwestia badań prenatalnych. Jak często na ich podstawie podejmowana jest decyzja o dokonaniu aborcji? Czy to badanie daje 100-procentową pewność wyniku, że to dziecko będzie chore bądź zdrowe? Badania prenatalne wykonuje się we wczesnym okresie ciąży, teraz w coraz wcześniejszym okresie, aby się przekonać, czy to dziecko jest zdrowe czy nie. Badania prenatalne są w gruncie rzeczy dobrem. Dzięki medycynie wiemy już, jak się dziecko rozwija, jak się zachowuje, czy jest zdrowe czy nie. Dziecko, będąc jeszcze ukryte przed nami, przed naszym wzrokiem w macicy matki, już może być naszym pacjentem. Możemy rozpoznawać niektóre nieprawidłowości, a niektóre choroby nawet leczyć w łonie matki. Diagnostyka prenatalna jest w gruncie rzeczy czymś dobrym, a jej ocena moralna zależy od tego, czy taką diagnostykę podejmuje się w interesie dziecka czy nie. Jeżeli mamy do czynienia z diagnostyką u dziecka, które już biega po świecie, jest rzeczą jasną, że ta diagnostyka jest dokonywana po to, żeby dowiedzieć się, czy dziecko jest zdrowe czy nie i to dziecko leczyć. Ale niestety, w odniesieniu do dziecka nienarodzonego czasem – i to im wcześniej w ciąży tym częściej –tę diagnostykę przeprowadza się po to, aby w przypadku rozpoznania choroby wrodzonej to dziecko zabić. Te sieci zarzuca się najpierw w pierwszym trymestrze, w pierwszej części ciąży, potem w drugiej części ciąży i wtedy wykonuje się wyrok śmierci, jeżeli rozpoznaje się chorobę. Lekarz przyjmuje na siebie nienależną mu rolę sędziego, a czasami kata. W niektórych krajach europejskich, jeżeli takiemu choremu dziecku uda się przez te sieci prześlizgnąć i urodzi się chore, wówczas zabija się je po urodzeniu. Jest to więc jakby dalszy ciąg aborcji, która przechodzi w eutanazję. Tak więc diagnostyka prenatalna: tak, ale tylko dla dobra dziecka. Diagnostyka prenatalna w momencie, kiedy życie ludzkie byłoby lepiej chronione i nie byłoby aborcji eugenicznej, zyska większą wartość. Wówczas odzyska swój właściwy i jedyny cel, którym jest dobro dziecka. Będzie wykonywana po to, ażeby rozpoznać nieprawidłowości i to dziecko leczyć, by przygotować odpowiednie miejsce porodu i przygotować zespół lekarzy, który będzie mógł tym chorym dzieckiem po porodzie się zająć. A więc diagnostyka prenatalna zyska swój właściwy wymiar medyczny i etyczny. Niektóre uczestniczki „czarnych marszów” twierdzą, że nie są za aborcją, lecz chodzi im o pozostawienie kobietom wolności wyboru. Wyborów dokonujemy czasem w życiu, ale najczęściej dotyczą one wartości równorzędnych. Możemy dojechać do celu pociągiem lub autobusem, zjeść zupę pomidorową z ryżem lub z makaronem. Tutaj rzecz dotyczy spraw fundamentalnych, czy uznajemy człowieczeństwo i godność, prawo do życia nienarodzonego jeszcze człowieka czy nie. Dla takich wartości nie ma alternatywy, nad nimi nie przeprowadza się głosowania. Źródło:
Pracowała w klinice aborcyjnej. Kiedy lekarz nakazał jej pozostawienie na śmierć przez wyziębienie dziecka, które przeżyło późną aborcję i urodziło się zdrowe, coś w niej pękło. Marleen Goldstein jest z wykształcenia pielęgniarką. Niegdyś była zdeklarowaną zwolenniczką zabijania nienarodzonych dzieci i dopiero 30 lat po tym, jak zmieniła diametralnie swój pogląd na ten temat, zdecydowała się opowiedzieć, co ją do tego skłoniło. - Mój mąż był rezydentem w szpitalu, a ja właśnie otrzymałam "pracę moich marzeń" w pobliżu szpitala Oakland. Bardzo optowałam za prawem kobiet do aborcji, a teraz czułam, że będę w tym uczestniczyła. Zatrudniłam się jako przełożona pielęgniarek w klinice, w której dokonywano późnych aborcji. Spędziłam około 30 dni na dziennej zmianie zaznajamiając się ze wszystkim. Miałam być świadkiem, a zarazem asystować lekarzowi w procedurach wstrzykiwania substancji chemicznych do płodu, odsysania etc. Na dziennej zmianie w zasadzie nigdy nie widziałam początku skurczów czy procesu kończenia ciąży. Nie czułam się tam dobrze, jednak naprawdę sądziłam, że to z powodu faktu, iż miejsce to jest dla mnie nowe i potrzebuję nabrać doświadczenia - wspominała. Podczas tych aborcji, kobiecie rozszerza się mięśnie przy pomocy swego rodzaju patyków na bazie wodorostów, które umieszczane są w szyjce macicy. Patyki te powoli absorbują płyn i rozszerzają macicę. Może to trwać całą noc, a nawet dłużej. Następnie dziecku wstrzykuje się substancję, która je zabija. Obecnie późnych aborcji dokonuje się w podobny sposób. Goldstein była zupełnie nieczuła na horror aborcyjnych procedur. W zasadzie nie była świadkiem śmierci dziecka ani bólu kobiety przechodzącej przez porodowe skurcze. Dopiero kiedy awansowała, objęła stanowisko, na którym miała zająć się dopiero co wyabortowanymi dziećmi. Pozostali pracownicy kliniki opowiadali jej o tym, w jak analogiczny sposób byli przyzwyczajani do tych najtrudniejszych do zniesienia części ich obowiązków. Także oni zaczynali pracę w ośrodku od wykonywania rzeczy, które były najmniej trudne do zniesienia pod względem emocjonalnym, jak chociażby prowadzenie kartoteki, dyżury na recepcji, mierzenie ciśnienia krwi, by zostać następnie przenoszonym na stanowiska bezpośrednio związane z zabijaniem dzieci: najpierw zajmowali się ciałami zabitych maluchów, by później "awansować" na asystenta lekarza-abortera. Proces ten, stanowiący de facto rodzaj manipulacji, miał niejako znieczulić ich na potworny los, jaki klinika gotowała nienarodzonym. - Pewnego wieczora młoda dziewczyna przeżywała trudne chwile. Byłam tam razem z lekarzem. Wiedziałam, że mimo iż lekarz wpisał w karcie wiek dziecka na 15 tygodni, miało ono w rzeczywistości 30 tygodni. Takie zaniżanie wieku nienarodzonego dziecka przeznaczonego do aborcji nie stanowi w klinikach aborcyjnych żadnego wyjątku i jest powszechne, tyle że personel milczy na ten temat - wyznała, dodając iż koleżanki po fachu mówiły jej, iż w swoich klinikach przeprowadzają aborcje na dzieciach o wiele starszych niż zezwala na to prawo, a w dokumentach szpitalnych fakt ten skrzętnie się ukrywa. W ośrodku aborcyjnym, w którym pracuje jedna z nich, Kathy Sparks, wydano dyspozycję, aby ciała zabitych dzieci spuszczać w toaletach. - Kiedy urodziła to maleństwo (w mojej ocenie w terminie), żyło ono i bardzo płakało. Doktor zwrócił się do mnie: "Umieść je w pokoju i zamknij drzwi. Nie wchodź tam aż do rannej zmiany". Natychmiast wzięłam płaczące niemowlę, owinęłam i położyłam w rzeczonym pomieszczeniu. Natychmiast chwyciłam za telefon i wydzwaniałam po okolicznych szpitalach, wbrew woli lekarzy, z nadzieją, iż może znajdę kogoś, kto je weźmie. Wszystkie pobliskie placówki medyczne odmówiły mi, twierdząc, iż jest to po prostu niewykonalne. Spędziłam wiele godzin, próbując znaleźć kogokolwiek. Po prostu chciałam opuścić to miejsce, jednakże zdawałam sobie sprawę, że nie mogę tak po prostu wyjść i pozostawić pacjentek bez opieki pielęgniarki. Do dnia dzisiejszego słyszę w głowie płacz tego dzieciątka - zakończyła swoją opowieść ze łzami w oczach. Mimo jej desperackich prób szukania ratunku nowo narodzona dziewczynka zmarła. Goldstein rzuciła pracę i diametralnie zmieniła dotychczasowe poglądy. - Chciałabym, aby każdy, kto jest zwolennikiem aborcji, w szczególności zaś tej przeprowadzanej w późnym okresie życia płodu, doświadczył tego, czego ja doświadczyłam. Następnego dnia złożyłam wymówienie w trybie natychmiastowym i znalazłam posadę na oddziale pediatrycznym innego szpitala - mówiła. To traumatyczne doświadczenie wydało jeszcze jeden dobry owoc, kiedy kilka lat później Goldstein poczęła dziecko, u którego lekarze stwierdzili ułomność. - Kilka lat później sama zaszłam w ciążę i w 20 tygodniu poszłam na badania. Lekarze naciskali na mnie, abym natychmiast zakończyła ciążę ze względu na moje zdrowie. Utrzymywali, że dziecko nie będzie normalne i powinnam spróbować zajść w ciążę raz jeszcze. Odmówiłam, przy czym tak w szpitalu, jak i w domu musiałam bezwzględnie leżeć w łóżku. Nie wolno mi też było być samej. Któregoś dnia dostałam bardzo wysokiej gorączki i trafiłam do szpitala. To było przed terminem porodu. Miałam rodzić w listopadzie, a był lipiec, a jednak urodziłam - chłopiec ważył 2 funty i 10 uncji. To było 30 lat temu. Powiedziano mi, że jest dość mały i trudno rokować, czy przeżyje. "Proszę nie oczekiwać zbyt wiele" orzekli lekarze. Przez pewien okres trzymali go w inkubatorze na oddziale intensywnej terapii, a on walczył o życie z całych sił i był zupełnie normalny. Dzisiaj mój syn jest zdrowym młodym człowiekiem z doktoratem, pracującym na pełny etat. Gdyby nie to doświadczenie z przeszłości, nie byłoby go dzisiaj tu ze mną - podsumowała Goldstein. Niewątpliwie walka o narodzoną i pozostawioną na śmierć dziewczynkę wbrew woli pracodawcy wymagała odwagi, podobnie zresztą jak i walka o życie własnego syna i przyznanie się przed światem do błędu, z jakiego w tak traumatyczny sposób została wyrwana. Faktem jest, iż coraz więcej pracowników klinik aborcyjnych porzuca pracę i zmienia poglądy na to, czym jest aborcja. Coraz więcej z nich mówi także otwarcie prawdę o rzeczywistym obliczu tego przemysłu śmierci. To świadectwo szczególnie cenne w obecnej sytuacji, kiedy opętane pseudofeministki wrzeszczą o "prawie kobiety do własnego brzucha", politycy wciskają na siłę tzw. prawa reprodukcyjne do ustawodawstwa różnych krajów, a media kreują nowy wizerunek kobiety, już nie jako żony i matki, ale wyuzdanego, roznegliżowanego wampa, dla którego poczęcie dziecka wydaje się czymś zdecydowanie gorszym niż wyrok śmierci. opr. mg/mg
o ja je**ę... jak możecie jej pisać, że jest morderczynią?! To jeszcze nie było dziecko więc go nie zabiła (zarodek czy jak ja mam to nazwać - nie jest jeszcze dzieckiem tylko hm... jakby to nazwać - to jest tak, że np zasadzasz kwiat, to wkładasz ziarenko, a ziarenko nie jest jeszcze kwiatem). Nie każdy ma możliwość wychowania dziecka w młodym wieku więc czasami lepiej usunąć ciążę niż żeby potem maleństwo było nieszczesliwe, często bite przez niestabilne emocjonalnie babki, ostatnio o takim czymś było glośno, bo w sieci pojawił się filmik jak matka lała takie bezbronne maleństwo poduszką przez ileśtam minut, a ono płakało i płakało... to jest jej sprawa, że usunęła! Nie, ku*wa, najlepiej rodzić po 10 dzieci i klepać biedę. Zabezpieczenia też zawodzą i nic nie da się przewidzieć. A seks nie jest tylko do rodzenia dzieci, jak chciała, to poszła do łóżka, jej sprawa. Morderstwem jest już raczej operacyjne usuwanie ciąży, gdy dziecko jest już zbyt rozwinięte, żeby usunąć je przez "skrobakę", tego nie mogę zrozumieć, ale na pewno nie usuwanie "ziarenka". Gdyby tak było, to w żadnym kraju aborcja by nie byla zgodna z prawem, a w wielu jest i tylko w Polsce jest inaczej przez zacofany Kościół, gdzie nawet używanie środków ANTYKONCEPCYJNYCH jest jak morderstwo. Dziewczyna nie była gotowa, żeby zostać matką po prostu, a jeszcze była pod wpływem tego chama, który naciskał na aborcję (jak ty moglaś z nim być?! obrzydliwy typ!). Trzeba jej współczuć, a nie potępiać. A skoro jesteście takie święte i tak silnie związane z wiarą, to proszę bardzo - która rzuci kamień, ta jest bez grzechu!
dziecko po aborcji płakało